wtorek, 12 maja 2015

Dzień jak codzień

Kolejny dzień za mną. 4 kwarta upłynęła czas powrotu przed nocą policyjną.
- Sporo dziś zrobiliśmy - powiedział Evan.
- Tak, skała nie była zbyt twarda a i maluchy dobrze się spisały przy wynoszeniu gruzu - odrzekł Roni.
- Pfff - odchrząknął - chyba szczyle nie wiedzie co to znaczy dobra praca. To co dzisiaj zrobiliście to ledwie połowa tego co by zrobiło 3 rosłych mężczyzn a was jest tutaj jest prawie 15, więc nie mówcie mi co to dobra robota, póki ja sam tego nie stwierdzę! - zakończył Eldon, gnając najszybciej po schodach do domu, o ile to tka było można nazwać.
 - Alen, a Ty jak uważasz? Staraliśmy się prawda, zasłużyliśmy dziś na pełną rację dla wszystkich? Proszę powiedz, że tak, powiedz, że dziś się staraliśmy, że było lepiej niż zwykle, proszę - smęcił cały czas mały Bulls.
 Nie znaliśmy jego imienia, Eldon znalazł go jak większość z dzieciaków w slumsach, leżącego pomiędzy pomiędzy kartonami. Gdy go do nas przyniósł, dzieciak miał z 6 lat - takie długo tutaj nie zostają. Rok czasem 2 lata i albo znajdzie się rodzić zastępczy który odpowiedni zapłaci za niego, albo będzie tak długo ciężko pracował aż trafi za herb. Staram się już nie uczyć ich imion, zazwyczaj nadajemy im własne imiona, takie które do nich pasują, które jesteśmy w stanie zapamiętać. Mały Bulls nosi czapeczkę z czerwonym bykiem i napisem Chicago Bulls stąd też jego imię. Tylko to mu pozostało po tym skąd się tutaj wziął. Margaret zawsze spala ubrania nowych i wydaje im inne wyparzone z skrzyni.
 - Nie, Bulls. Pracowaliście dzielnie cała wasza brygada pokazała dziś  na co was stać i że dajecie sobie świetnie radę. Możecie być pewni, że dziś najemy się do syta na kolacji, będzie na was czekała prawdziwa uczta na górze - odrzekłem.
- Naprawdę tak myślisz, Alen naprawdę uważasz że się najemy? Chciałbym zjeść coś tak pysznego, coś tak dobrego, coś... coś, coś czego jeszcze nigdy nie jadłem. Takie jak tam w bogatej części mają, to co oni tak ładnie nazywają tak przyjemnie - biegał oczyma po ścianie kręcąc głową w poszukiwaniu słowa - no przecież wiedziałem, pamiętałem ! - tupiąc coraz mocniej stopami w te głazy.
- Już wiem, przypomniałem sobie, Ci bogaci Państwo co nas mijali oni to mówili to się nazywa "pieczarka" tak to jest to, to bym chciał kiedyś spróbować, jadłeś to kiedyś? - pytał patrząc na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
- Nie mały, nie jadłem tego, ale mam propozycję dla Ciebie. dziś jak wrócimy do góry zanim usiądziemy do posiłku i zaczniemy sobie wyobrażać, że to co jest na stole to są same delicje, najsmaczniejsze i najdroższe smakołyki o jakich kiedykolwiek słyszałeś, dobrze ? - spytałem Bullsa.
- Dobrze Alen, zróbmy tak, zróbmy. - odpowiedział z uśmiechem.
Nie wiem skąd w nim tyle radości, skąd on czerpie tą siłę. Wszystko mu sprawia radość, każdy drobiazg. Nie wiemy co się z nim działo zanim do nas trafił, zawsze gdy próbowaliśmy z nim o tym rozmawiać odwracał się i uciekał w narożnik, pod łóżko kuląc się i cicho płacząc. Dlatego też poprzestaliśmy męczyć go o to czekając aż sam się otworzy.


3 komentarze:

  1. Rozdział jest bardzo dobry, chociaż trochę krótki. Ciekawie to wszystko opisujesz. :)
    Przecinki zginęły marną śmiercią... Często ich nie ma tam, gdzie powinny być.
    Nie chcę się wymądrzać, bo sama też czasem popełniam błędy interpunkcyjne, ale niestety ja jestem osobą, która się czepia takich niedociągnięć.
    Podsumowując: Czekam na kolejny wpis ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym tego rozdziałami nie nazywał. Tak naprawdę, aby z tego wszystkiego powstał rozdział to bym musiał opublikować przynajmniej tak z 3-4 wpisy w jeden. Chociaż moje ambicję są znacznie dalsze niż takie małe rozdzialiki, no nic zobaczymy z czasem co z tego mi powstanie. Postaram się pisać dłuższe części i z większą starannością co do interpunkcji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Więcej! <3
    http://mroczne-miasto.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń